Mam do wyboru – siedzieć z piwem w ręce i pisać o tym, jak to moje życie jest beznadziejne, lub napisać coś pożytecznego, co może kogoś zaciekawi. Co wybieram? Chyba sobie nie odpuszczę, żeby napisać i o jednym i o drugim.
Pisząc o tym pierwszym, powiem tylko tyle, że po raz setny w tym miesiącu mam dość. To już przestaje mnie bawić i pomału też wzruszać. Czuję się, jak worek treningowy, w który każdy regularnie wali ile sił. Pisząc to jednak nie mam łez w oczach i jakoś nawet nie czuję żalu. Norma, chyba w końcu do tego zostałam stworzona. Wysłuchiwać żalów innych i wciąż słuchać o tym, jak to ja nie ranię innych, jednocześnie będąc nietkniętą. Pewnie, bo ja mam życie usłane różami. Nawet jak wyprowadzę się z domu i zacznę swoje życie i założę rodzinę, to przeszłość będzie się za mną ciągnęła jak trudny do zniesienia smród. Moja psychika prędzej, czy później odmówi posłuszeństwa. Już czuję, że wariuję, czego efekty widać przez ostatnie dni. Chyba zacznę się modlić o cierpliwość dla Kuby.
Chcąc jednak napisać coś “pożytecznego” skupię się przez chwilę na ucieczkach z Auschwitz. Ostatnio sporo na ten temat przeczytałam i postanowiłam, że podzielę się moją znikomą wiedzą na ten temat z innymi. Oczywiście nie mam zamiaru tutaj kopiować treści z innych artykułów, które z łatwością można znaleźć w sieci, bo nie taki jest mój zamiar. Dlatego też nie będę ’sypać’ nazwiskami, dokładnymi datami i wszelkimi szczegółami.
Będąc jakiś czas temu na wycieczce w Auschwitz z mniejszym lub większym zaciekawieniem słuchałam o owych ucieczkach. Oczywiście wytężałam słuch, ale owe aparaty, które miały umożliwić słyszenie przewodnika nader często zawodziły. Tak więc znalazłam niedawno na własną rękę informację o jednej z nielicznych udanych ucieczek. Dotyczyła ona czterech młodzieńców, którzy bardzo dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że jeżeli nie zginą natychmiast od kul strażników, to czeka ich śmierć głodowa, z wycieńczenia, zimna, lub zostaną zakatowani, tudzież zagazowani. Jeden z nich był już na liście śmierci, tak więc ‘cierpliwie’ czekał na swój wyrok. Należeli oni do tych ’szczęśliwców’, których sytuacja w obozie była zdecydowanie lepsza niż ‘przeciętnego’ więźnia. Jeden z czwórki biegle znał niemiecki, ponadto mieli ‘znajomości’, które umożliwiły im załatwienie niemieckich mundurów i samochodu. Tak więc skuli jednego z nich w kajdanki i pod pozorem wywiezienia więźnia z obozu opuścili go jednakże nie bez przeszkód. Jeden ze strażników nie chciał otworzyć im bramy (sytuacja, jak z jakiegoś filmu), tak więc młodzieniec, który znał niemiecki w akcie desperacji krzyknął na niego, po czym zdezorientowany strażnik otworzył bramę. Cała czwórka szczęśliwie opuściła obóz i co najważniejsze nie została ponownie schwytana, jak to zazwyczaj bywało. Jeden z nich przeżył wojnę i dożył czasów całkowicie wolnej Polski. Po wielu latach wrócił do obozu, ale tylko po to, by szczegółowo opowiedzieć całą historię, co miało posłużyć nakręceniu filmu. W tym momencie pozostaje nam zadać pytanie “Jak czuł się ten człowiek, wracając do miejsca kaźni tysięcy ludzi, wracając do miejsc, w których rozgrywał się koszmar, którego był uczestnikiem? Jakie emocje towarzyszyły mu chodząc po utartych szlakach obozu, opowiadając o straszliwych zbrodniach? Jak na koniec mógł on się czuć, kiedy znaleziono po latach kliszę ze zdjęciami, na których rozpoznał swoich oprawców?” Szczerze – chciałabym spotkać tego człowieka i zadać mu te pytania. Chciałabym jeszcze raz usłyszeć tę historię.
Ciężko jest mi nawet sobie wyobrazić, co On mógł czuć. Byłam w Auschwitz dwa razy. I jak już kiedyś pisałam – panuje tam cisza, przerażający spokój, w powietrzu rozchodzi się błogi śpiew ptaków, a zieleń trawników ‘cieszy’ oczy odwiedzających. I pomyśleć, że nie tak dawno, każdego dnia rozgrywał się tam dramat setek tysięcy osób. Na myśl przychodzą tylko słowa, że to człowiek człowiekowi zgotował taki los, lecz w imię czego? Po co?
Niesprawiedliwość zawsze mnie bolała, a niemoc jaką czułam chcąc coś naprawić i zdając sobie sprawę, że jest to niemożliwe od dawna rozdzierała moje serce. I rozdzierać będzie do dnia mojej śmierci. I jeżeli się z tym nie pogodzę, każdego dnia będę walczyć chyba sama ze sobą.
Pozostało mi tylko dopić piwo, którego gorzki smak przywodzi na myśl gorycz porażki, żalu i ustawicznego poczucia niesprawiedliwości.