“Snow is falling, all around me…”

0
47

Pierwsze śniegi za płoty, można by rzec. Przynajmniej w moim przypadku. Ah nie ma to jak odśnieżanie i rozmrażanie autka codziennie rano. Nie ma to jak przekopywanie się przez sterty nieodgarniętego śniegu. Nie ma to jak “tańczenie” na drodze. Nie ma to jak driftowanie sobie na placu. Dobra, do super wprawionego driftridera mi jeszcze dużo, ale jeszcze miesiąc temu dałabym sobie głowę uciąć, że dopiero za kilka zim uda mi się cokolwiek wymodzić. A tu… Którejś nocy, po jednej z imprez andrzejkowych (bo było ich dwie) Kuba zabrał mnie na pobliski plac, chyba niegdyś należący do jednej ze szkół nauki jazdy, i pokazał mi kilka sztuczek. Mhm, druga w nocy w ja sobie kręcę kółka. Tak, mam podnietę, bo to jest coś wspaniałego ;D
To jest jednak jedyny pozytywny aspekt tej zimy. I chyba każdej innej też. Poza tym okrutnie zimno, pełno śniegu, lód, okropna ślizgawica. Co dzień rano muszę biegać dookoła samochodu z miotełką i zeskrobywać lód z szyb. Pewnego pięknego poranka nie udało mi się nawet dostać do środka. Drzwi, jak zamarzły, tak puściły dopiero wieczorem pod ciężarem ramion Kuby.
Wiem, że nie opisuję nic nadzwyczajnego, bo każdy kierowca co roku to przeżywa. Ale dla mnie to coś nowego i na swój sposób fascynującego. Za parę lat chyba mnie to tak przestanie bawić, a zacznie irytować. Póki co jednak staram się tak nie narzekać.

Poza tym dużo się dzieję. Jak na uczynek wydarzenia dokładnie sprzed roku, wracają. Wiara, kościół, wiara. Te same, albo raczej podobne uczucia wracają. I ten strach… Mętlik… Wczoraj miałam pouczającą pogadankę z mamą. I od tej pory chodzę, jak struta. Nie umiałam nawet do końca dzisiaj wieczorem (a właściwie wczoraj, bo już jest po 24tej) się rozweselić na piwie ze znajomymi. Na dodatek robiłam za kierowcę, więc patrzyłam tylko na ich wesołe twarze. Kuba, jak tylko mógł, starał się mnie rozweselić. I doceniam to. Ale gdyby On wiedział, jak mi jest źle. Ciężko mi nawet to opisać. I nawet nie chcę. Jeśli sama sobie nie pomogę, to nikt za mnie tego nie zrobi.

Zaczynam trochę smęcić, a jest dobrze. Mimo, że brat wraca w niedzielę, to staram się cieszyć każdą chwilą. I jakoś czuję już klimat świąt. Po świętach Bieszczady i narty, potem sylwester w Krakowie i wraca tato. Można wymarzyć sobie lepszy scenariusz?