“Poczuj magię świąt”

0
54

Tytuł to trochę ironiczne słowa Kuby po tym, jak zaczęłam mu marudzić, że mam już dość świąt nim się jeszcze na dobre zaczęły. Dlaczego się nie cieszę? A z czego tu się cieszyć. Pozornie wesoła, miła atmosfera. Pozornie szerząca się miłość i pokój. A tak naprawdę na te kilka dni nie zmienia się nic, poza tym że jest więcej roboty (bo trzeba upiec placki, ugotować coś, wysprzątać, ubrać choinkę i całe mieszkanie, etc). Przecież to zwykłe dni, takie jak inne. Więcej razy tylko każą iść do kościoła i wierzyć, że Bóg się rodzi. Sztucznie nadmuchana atmosfera przez właścicieli sklepów, którzy święta traktują, jak idealny moment na duży zysk.
Nie wyobrażam sobie Wigilii w tym roku. Będziemy siedzieć przy stole we czwórkę. Bez taty i dziadka.  Za to z masą problemów i strachem. Nie cieszą mnie już te bombki, łańcuchy, świecidełka. Wszystko straciło tą dziecinną, beztroską magię. Tęsknię za czasami kiedy to cała nasza rodzina zbierała się u dziadków przy wielkim stole. Było pełno dzieci (moich kuzynów i kuzynek), wszyscy żywo rozmawiali, śmiali się, cieszyli. Od kilku już lat co święta panuje ta przerażająca cisza! Ta cisza wzmaga się wraz z kolejnymi latami. Starzeję się. Zaczynam dostrzegać same problemy. Ale wiem, że te radosne czasy wrócą. Będę kiedyś miała własną rodzinę, dzieci i tą radość! Stanę na głowie, żeby stworzyć swoim dzieciom szczęśliwe święta, szczęśliwy dom.

Poza tymi świętami, aż boję się mówić, wszystko idzie ku dobremu. Kuba aż wychodzi z siebie (taki jest kochany), w domu względny spokój, w szkole, jak to w szkole, sprawdzian za sprawdzianem, ale da się żyć. Jakoś jestem dziwnie spokojna. Czekam 27.12. Jedziemy w Bieszczady. Trzy dni świętego spokoju i mam nadzieję świetnej zabawy ze znajomymi. Potem sylwester, ferie, studniówka. Czas szybko leci. Za szybko? Chyba nie. Póki co nie. Kiedyś pewnie zacznę narzekać. Teraz staram się łapać każdy dzień
Z resztą kogo to obchodzi? Tak się czasami zastanawiam, po co ja właściwie jeszcze tutaj piszę? Chyba dlatego, że jest to jedyna cząstka mojego “świata”, do którego jeszcze nikt, poza Kubą nie ma dostępu (chodzi mi tu o rodzinę). Siadam przed kompem, piszę i … za każdym razem jak skończę, czuję że coś zaczyna mi się w głowie układać. Chyba doktorka w Warszawie miała rację, że potrzebny mi pamiętnik… Nie pisałam tylko kilka dni i po nocach śniły mi się dokładne i nieco zniekształcone wydarzenia z każdego dnia. Coś okropnego. Ja się chyba leczyć powinnam.

Jest propozycja pójścia na piwo wieczorem. Normalnie chętnie bym z tego skorzystała, a dzisiaj? Choinka dała mi w kość.
Idę do książek, a potem się pomyśli.